Logo tylkoskoki

marek skrzypczyk

- Wyjazd na zawody był kiedyś nie lada wyzwaniem. Nie było przecież koniowozów i transport odbywał się pociągiem. Braliśmy konie ze stajni i szliśmy na stację kolejową. Ładowaliśmy je do wagonu towarowego. W każdym mieściło się do ośmiu koni. Czekaliśmy aż włączą skład i wyruszaliśmy w podróż, która często trwała nawet pięć dni, zależy, gdzie były zawody. Jechaliśmy całą grupą, oczywiście razem z końmi. Spaliśmy na sianie, pod kocami. Kiedy dojeżdżaliśmy na miejsce, często mieliśmy do pokonania jeszcze kilka kilometrów, dlatego wskakiwaliśmy na konie i jechaliśmy na miejsce. Po zawodach, powrót do domu trwał kolejne cztery dni. Nie było to więc takie proste. W tej chwili ładujemy konia do koniowozu albo do samolotu i zaraz możemy być na drugim końcu Europy - wspomina Marek Skrzypczyk.

Autor: Karina Olszewska

Marek Skrzypczyk urodził się w 1944 roku. Swoją przygodę z jeździectwem rozpoczął w wieku 16 lat, w Stadzie Ogierów w Bogusławicach. Kilka lat później zdobył srebrny medal mistrzostw Polski w ujeżdżeniu na koniu Herszt. Andrzej Osadziński, dyrektor Stada Ogierów, powierzył Markowi strategiczne zadanie. Miał stworzyć sekcję jeździecką. - Do dyspozycji mieliśmy 180 ogierów, także było w czym wybierać. Wtedy, przy wszystkich Stadach i Stadninach tworzone były kluby i sekcje.

Już w początkowym okresie działalności szkółki pojawili się bracia Kubiakowie: Bogdan i Grzegorz. Ich, Marek Skrzypczyk, trenował od samych podstaw. - Bardzo miło ich wspominam. Zawsze byli bardzo pracowici. Mają szósty zmysł do koni: wyczucie i ogromny talent. To samo odziedziczyły ich dzieci: Dawid, Michał i Kuba.

Treningi odbywały się codziennie. Wszyscy młodzi jeźdźcy zjawiali się w stajni zaraz po szkole. Tak samo przykładano wagę do skoków, jak i do ujeżdżenia i WKKW. Każdy z chłopaków miał do dyspozycji dwa konie. Jeden starszy, a drugi młody. - Ten starszy miał wszystkiego nauczyć. Pomagać i korygować błędy młodego zawodnika. Zdobytą wiedzę przenosili na młode konie.

Pracując w Bogusławickim Klubie Jeździeckim zdobył kilkanaście medali w skokach, trenując Bogdana, Grzegorza i wielu innych. Pytany o to, które mistrzostwa wspomina najbardziej odpowiada, że zdecydowanie mistrzostwa Polski w Mosznie w 1985 roku. - Grzegorz zdobył wtedy złoto. Rywalizacja była niesamowita, emocje sięgały zenitu. Wyprzedził rywala o 0,01 punktu karnego! Mimo takiej presji wyszedł obronną ręką.

Kubiak Grzegorz

Jak wyglądała wtedy kwestia organizacyjna wyjazdów na zawody? Wszystkim zajmował się dyrektor Stada. - Jego zadaniem było wyposażyć jeźdźców w sprzęt i stworzyć im warunki. Na zawody jeździliśmy za państwowe pieniądze, nie za rodziców, tak jak to jest obecnie.

Dodatkowo, kadra narodowa miała obowiązkowe zgrupowania w miesiącach zimowych. Kiedy zbliżały się ważne zawody, wtedy też organizowane były dwutygodniowe treningi. Wszystko było opłacone z góry. Konie, boksy, trener, nocleg. - Teraz zawodnicy muszą ponosić ogromne koszty za wyjazdy na zawody. Starty, wpisowe... To wszystko kiedyś opłacały państwowe jednostki.

Jednak w porównaniu do tego, co jest dzisiaj normą, wtedy na zawodach, a nawet na mistrzostwach, nie było nagród pieniężnych. Za zwycięstwo zawodnicy dostawali nagrody rzeczowe, takie jak zegarki, puchary czy sprzęt jeździecki. - Zmieniło się to dopiero 15 lat temu. Pamiętam, jak Grzegorz Kubiak wygrał w 1993 roku na Kodeinie mistrzostwa Polski w Warszawie przy Kozielskiej i w nagrodę dostał samochód Renault. Wtedy, to było coś!

Obecnie nasi reprezentanci prawie co weekend goszczą na międzynarodowych zawodach w Niemczech, Holandii, Hiszpanii… Kiedyś, wyjazd za granicę był dla każdego ogromnym przeżyciem. Pan Marek miał okazję towarzyszyć swoim zawodnikom podczas wielu międzynarodowych zmagań. Jak sam wspomina, kiedy młody człowiek pojechał na taką imprezę jak mistrzostwa Europy, to był oszołomiony wszystkim, co się wokół niego działo. Nie tylko na samych zawodach, ale też robiąc zakupy w sklepach, kiedy widział na półkach tyle towarów. Dopiero za drugim razem mógł z czystą głową przejechać parkur tak, jak u siebie.

morsztyn van halen poznan2015

W 1993 roku Marek Skrzypczyk przeniósł się do WKS Śląsk Wrocław, gdzie do dwóch złotych medali w mistrzostwach Polski doprowadził Piotra Morsztyna. W 1996 roku w Ochabach na koniach Horsens i Dativus i w 2002 r. w Warszawie na Jokerze i Bretanii. Wśród jego podopiecznych byli także Sławomir Hartman, Monika Przysada (obecnie Morsztyn) czy Robert Ogrodowski. - Pracowałem we Wrocławiu przez dziesięć lat. Właśnie tam, oprócz Piotrka, zacząłem trenować doświadczonego już wtedy Jarosława Skrzyczyńskiego. Razem jeździliśmy sześć lat.

W 1999 roku powstał nowy klub i ośrodek jeździecki Leśna Wola. Tam, Marek Skrzypczyk otrzymał ofertę pracy jako trener. Do wyjazdu namówił też Jarosława Skrzyczyńskiego. - Wtedy dostał do dyspozycji bardzo dobre młode konie i zaczęły się też jego bardzo dobre wyniki. Jarek zawsze był bardzo sumienny. Swoim talentem i pracą osiągnął to, co ma w tej chwili.

Marek Skrzypczyk do mistrzostwa Polski doprowadził trzech jeźdźców: Bogdana Kubiaka, Grzegorza Kubiaka i Piotra Morsztyna. Jarosław Skrzyczyński pod jego okiem w KJ Leśna Wola zdobył srebro (po mistrzostwo sięgnął, kiedy był już w Agro-Handlu). - Z każdym z nich miałem świetny kontakt i mam do dziś. Bardzo cieszy mnie, kiedy jeszcze teraz dzwonią i pytają o radę. Wszyscy byli i są bardzo utalentowani.

Oprócz talentu, to właśnie ciężka praca charakteryzuje najlepszą „czwórkę” podopiecznych Marka Skrzypczyka. Co jest według niego najważniejsze, w podejściu zawodnika do treningów? - Spokój, cierpliwość i słuchanie tego, kto prowadzi jazdę. Trzeba wiedzieć, że postęp w jeździectwie nie będzie widoczny od razu, trzeba na niego poczekać. Dopiero po czasie można wejść na odpowiedni pułap i wtedy zaczną się wyniki. I tak też się stało. Doszliśmy do tego, że cała czwórka wystartowała w mistrzostwach Europy. Grzegorz był na Olimpiadzie, a Jarek jest w pierwszej setce światowego rankingu. Cieszy mnie to, że cały czas jeżdżą, mają wyniki i biorą się też sami za trenerkę.

2654 0029

Skąd jednak absolwent technikum hodowlanego, który nie miał jako jeździec dużego doświadczenia w skokach przez przeszkody, doszedł do takiego poziomu trenerskiego, który pozwolił wychować trzech, a praktycznie czterech mistrzów Polski? - Miałem okazję uczyć się od najlepszych w tamtych czasach. Moim pierwszym nauczycielem był Marian Kowalczyk, potem Andrzej Orłoś. Trenerzy, których wiedzy i osiągnięć chyba nikomu nie trzeba przypominać. Później, kiedy zostałem asystentem trenera kadry skoczków, dużo wyjeżdżałem na zagraniczne zawody. Nigdy nie chciałem spać w hotelach przeznaczonych dla osób oficjalnych, zawsze chciałem być blisko stajni i placu treningowego. Wiele nauczyłem się podpatrując, jak trenerzy z zachodu Europy prowadzą treningi z ekipami przygotowującymi się do Pucharu Narodów. Pamiętam kiedy jeszcze w latach 90, na CSIO w Poznaniu, w roli trenera olimpijskiej ekipy Korei Południowej przyjechał Paul Schockemohle [mistrz Europy w skokach, uznany trener i hodowca, przyp. red.]. Wstałem wcześnie rano i poszedłem patrzeć, jak trenują. Paul ustawiał im różne kombinacje. Nie tylko obserwowałem, ale kiedy skończyli, pomierzyłem sobie dystanse ich gimnastycznych ćwiczeń. Natychmiast wdrożyłem je u trenowanych przez siebie par i na efekty nie trzeba było długo czekać.

Marek Skrzypczyk ma obecnie 74 lata. O emeryturze póki co nie myśli, bo jak sam mówi, po prostu uwielbia swoją pracę. - Nie robię tego dla pieniędzy, tylko dla przyjemności. Nie potrafię usiedzieć w miejscu. Oczywiście są tacy, którzy mówią, że moje metody są już przestarzałe, ale są też tacy, którzy nadal chcą ze mną pracować. Niedawno rozpocząłem pracę w KJ Welt Opypy. 

Na treningi które prowadzi, dojeżdża dwa razy w tygodniu ze swojego domu. Mieszka tam, gdzie wszystko się zaczęło, kilometr od Bogusławic. W Opypach trenuje Damiana Zmorka, który według niego ma olbrzymi talent. - Jeśli będzie pracował i słuchał, a przy tym będzie cierpliwy, to może osiągnąć wiele.

zmorek skrzypczyk

Marek Skrzypczyk ma jeszcze w głowie ambitne marzenie. Chciałby zdobyć jeszcze jeden tytuł mistrza Polski. - To byłoby dla mnie coś wspaniałego!

Na zakończenie zapytaliśmy o trzech, obecnie najlepszych zawodników w Polsce. - Bezwzględnie najlepszym polskim skoczkiem jest Jarosław Skrzyczyński. Niesamowicie utalentowany i pracowity jest też Krzysztof Ludwiczak. Poza tym, moim zdaniem, ma niezwykłą smykałkę do trenowania innych jeźdźców. Pokazał to już w przypadku Maksymiliana Wechty i Andrzeja Opłatka. Jeśli kiedyś zdecyduje, żeby zawiesić buty na kołku i poświęcić się tylko treningowi, to będzie na pewno najlepszym trenerem w Polsce. Trudno mi wskazać trzeciego Polaka, ale postawiłbym na Wojciecha Wojciańca. On ma w sobie to coś. Jest ambitny i nigdy nie odpuszcza.

Rozmawiała: Karina Olszewska

Fot. Karol Rzeczycki, Paula Bartkowiak, Holcbecher, Przemysław Antosz


W tym tygodniu

  • CSI5* Wellington 
    26-31.03.2024
           
  • CSI3* Arezzo ITA
    26-31.03.2024
           

Ranking PZJ (29.02.2024)

1. Tomasz Miśkiewicz 2973
2. Adam Grzegorzewski 2879
3. Jarosław Skrzyczyński 2571
4. Dawid Kubiak 2234
5. Przemysław Konopacki 1553
6. Marek Wacławik 1442
7. Michał Kaźmierczak 1429
8. Marek Lewicki 1277
9. Andrzej Opłatek 1260
10. Mściwoj Kiecoń 1237
  CAŁY RANKING  

Polacy w rankingu FEI (29.02.2024)

186 Adam Grzegorzewski 1070
195 Tomasz Miśkiewicz 1030
203 Jarosław Skrzyczyński  1000