Logo tylkoskoki

DSC06075

O tym, jak rodzinny team Marka Wacławika zdobył trzy medale mistrzostw w dwa tygodnie, o historii Kathmandau, którego wybrał jeszcze przed narodzinami, o przebiegu kariery, najważniejszych wierzchowcach i celach na nadchodzący sezon. O tym – i nie tylko – rozmawiamy ze złotym medalistą Halowych Mistrzostw Polski.

DSC 5240 01

TylkoSkoki: Po pierwsze gratulujemy zdobycia złotego medalu Halowych Mistrzostw Polski. Jak wrażenia z tej rywalizacji w Lesznie?

Marek Wacławik: To był mój debiut na poziomie seniorskim. Już kilka razy miałem do dyspozycji konie gotowe do tego, żeby zapisać się na mistrzostwa, ale zawsze coś szło nie tak i nie mogłem wystartować. Teraz w końcu miałem taką szansę i wydaje mi się, że cały sezon halowy potoczył się tak że byłem dobrze przygotowany i te starty nie zrobiły wielkiego wrażenia ani na mnie ani na moim koniu, bo startowaliśmy w sezonie już trochę wyżej podczas Cavaliady w konkursach zaliczanych do Pucharu Świata. Na pewno w Lesznie było sporo dobrych koni, wszystkie były na takim poziomie, żeby powalczyć o medale. Wiadomo – wszyscy najbardziej obawiali się Jarka. W zasadzie przy odrobinie szczęścia każdy miał szansę być wysoko. Atmosfera była przyjazna, ale rywalizacja trwała do ostatniej chwili. Jeżeli chodzi o parkury to pierwszego dnia było dla mnie dość sprzyjająco, bo nie było tam spektakularnych zakrętów, raczej płynny przejazd dawał dobry czas, a w tym mój koń jest bardzo dobry – trzeba go jechać dość aktywnie do dużych przeszkód. Udało się uzyskać drugie miejsce bez specjalnego problemu i ryzyka. Dalej przeszkody już rosły, poziom też i trzeba było z zimną głową jechać do końca. Zawsze sobie zakładałem, że jak już zgłoszę się na mistrzostwa, to w takiej formie, żeby powalczyć o medal. Jednak tego, że to będzie medal złoty po dwóch dniach za Jarkiem to już się trochę nie spodziewałem.

TS: Z tego co wiemy nie był to jedyny złoty medal dla Waszego teamu w ten weekend.

MW: Tak – mój syn Kacper zdobył w niedzielę złoto Mistrzostw Warszawy w ujeżdżeniu w kategorii młodzików. W poprzedni weekend wywalczył też medal brązowy w skokach przez przeszkody, tak że w dwa tygodnie zdobyliśmy rodzinnie aż trzy medale!

TS: Jak zaczęła się Twoja przygoda z jeździectwem?

MW: Tylko moja mama jeździła konno. Kiedy byłem we wczesnej podstawówce miała już swojego konia, ja nauczyłem się jeździć, ale nie robiłem tego zbyt często. Jeździłem na obozy jeździeckie do znajomych mojej mamy, ale tam też nie za bardzo jeździłem konno, nie podobało mi się. Któregoś roku mój kolega trochę wszedł mi na ambicję, powiedział, że już tyle lat jeżdżę na obozy, a nadal nie umiem galopować. Zapisałem się wtedy na jazdę, żeby się nauczyć. 

TS: Jak dalej potoczyła się ta droga?

MW: Jak wróciłem z obozu mama szybko „zorganizowała” kucyka, na którym mogłem się uczyć i potem krok po kroku wszystko się rozwinęła. Miałem dwa kucyki, potem też dużego konia mamy, którego od niej przejąłem. Dalsze losy szkolenia odbywały się w Słupnie w klubie Hippica Polonia – tam ze swojego konia przesiadłem się na konie pana Leszka Sasinowskiego. Po drodze miałem kilku trenerów i coraz to lepsze konie. Trenowałem między innymi z Bernardem Cześnikiem, Beatą Płachcińską, Pawłem Łyżwińskim, Zbigniewem Dukajem i Hubertem Szaszkiewiczem – to z nim wszedłem na poziom międzynarodowy. W tych czasach, kiedy trenowałem ze Zbyszkiem Dukajem jeździłem też na wakacje do Jacka Bobika do Nowielic – tam bardzo dużo się nauczyłem i korzystałem z tej szansy, że mogłem tam też trochę popracować. Nie tylko stricte na treningach – wstawałem rano, karmiłem konie, sprzątałem w boksach, podpatrywałem całą ich pracę i to dało mi solidne podstawy do wejścia w sport. Dalej pod okiem Huberta Szaszkiewicza zacząłem wyjeżdżać trochę więcej za granicę i moje jeździectwo zaczęło się toczyć bardziej profesjonalnie. Byłem wtedy w wieku studenckim i tych wyjazdów mieliśmy bardzo dużo. Dosiadałem wtedy takich koni jak Zinedine, Zucca i U Can’t Lose – to były konie, z którymi można już było powalczyć na wyższym poziomie – pierwsze zwycięstwa na CSI, starty w konkursach zaliczanych do światowego rankingu. Później nastąpił transfer do KJ Wechta Rosnówko – tam trenowałem z Jackiem Wierzchowieckim i miałem okazję bardzo dużo startować. Konie były młodsze i mniej doświadczone, ale praktycznie co weekend jeździłem na zawody z siedmioma końmi, więc tych kilometrów na parkurze zrobiłem tam bardzo dużo. Po czasie tam spędzonym wróciłem do Warszawy, nawiązałem z powrotem współpracę z panem Leszkiem Sasinowskim – na koniu Zucca przejechałem wtedy na zero swoje pierwsze duże Grand Prix w Poznaniu. Kiedy na nowo osiedliłem się w Warszawie przeszedłem już na własną działalność. Najpierw stacjonowałem w Bobrowym Stawie, później w KJ Largo, gdzie ta praca bardzo fajnie się rozwinęła – miałem kilka dobrych koni klubowych, przez pół roku współpracowałem też z panem Stefańskim, który powierzył mi do jazdy konia Exit Remo, którego teraz oglądamy pod Benem Maherem. Teraz przenieśliśmy się z Largo do stajni państwa Siarkiewiczów – tu jest bardziej kameralnie, trenerem jestem tutaj tylko ja i pracujemy sobie w mniejszej, ale zgranej drużynie.

TS: Jak u Ciebie zapadła decyzja o tym, żeby zająć się jeździectwem zawodowo?

MW: W tamtym czasie nie miałem wyboru. Musiałem zawiesić studia i one pozostają zawieszone do dzisiaj ze względu na dużą ilość wyjazdów i nieobecności. Wyszło to tak, że ta praca przy koniach była od początku na pełny etat – już w liceum po szkole jechałem do stajni i do późnego wieczora jeździłem konie. Myślę, że gdybym teraz miał zmienić zawód, to chyba nie znalazłbym innej ścieżki, ale miałem w życiu parę pomysłów! Może mógłbym być instruktorem nurkowania – to była moja duża pasja i myślę, że bym się w tym odnalazł.

TS: Od instruktora do trenera niedaleko – czym Ty kierujesz się w pracy z podopiecznymi?

MW: U nas stawiamy duży nacisk nie tylko na szkolenie techniczne na placu, ale staramy się, żeby podopieczni uczyli się profesjonalnej opieki nad końmi, szczególnie przy okazji wyjazdów. Chcemy uczyć młodszych tego, że tym koniem trzeba się zajmować na pełny etat, muszą pilnować porządku i dbać o te zwierzęta jak najlepiej. Jeśli chodzi o pracę na placu to skupiamy się na tym, żeby konie były posłuszne i ujeżdżone, wygimnastykowane i swobodne. 

336654468 231170999440344 7579820660167749885 n

TS: Dosiadałeś w swojej karierze wielu koni w różnych stajniach. Które najbardziej zapadną Ci w pamięć?

MW: Może to dziwne, ale nie powiem Zinedine. Z tych pierwszych koni, na których jeździłem wyższe konkursy moim ulubionym był U Can’t Lose. To na nim jechałem swoje pierwsze Grand Prix i pierwszy konkurs zaliczany do światowego rankingu. Bardzo mi pasował. To był koń w takim typie, jakiego także teraz chciałbym mieć w stajni. Miał bardzo wysoki, podniesiony galop, był dosyć dokładny, ale trzeba było jechać dynamicznie do przodu. Był też przepiękny – do tej pory mam na komputerze zachowane jego zdjęcia, bo wyglądał świetnie. Mieliśmy taki moment, że po powrocie z Rosnówka do Warszawy wydzierżawiliśmy tego konia od pana Leszka Sasinowskiego i moja narzeczona Oliwia startowała na nim w zawodach. Powróciliśmy jakoś do tego konia.

236

Poza nim ważnym koniem był także Exit Remo. To był koń, na którym powróciłem do dużego sportu, wspaniale mi się na nim jeździło, pokonywał duże przeszkody z łatwością, swobodnie, był też bardzo grzeczny. Kiedy wjeżdżałem na nim na konkurs rankingowy to przeszkody wydawały się małe.

aagDSC05644

Oczywiście był jeszcze Zucca, na którym przejechałem swoje pierwsze 3* Grand Prix na zero, ten koń też mi bardzo pasował. Był dość specyficzny, ale zapadł mi w pamięć na długo.

TS: Miło się patrzy na konie, których kiedyś dosiadałeś startujące pod mistrzami olimpijskimi?

MW: Tak, miałem okazję oglądać Zinedine pod Ludgerem Beerbaumem, teraz Exit Remo pod Benem Maherem. Oczywiście to super uczucie.

511 6942

TS: Opowiedz nam o Twoim podstawowym koniu Kathmandau – chyba znacie się już dość długo.

MW: Tak – osobiście prowadziłem Zinedine na „produkcję” tego konia, na pobieranie nasienia. Później skontaktowałem się z hodowczynią, która zamawiała nasienie – panią Agnieszką Sztandar-Sztanderską. Poprosiłem, żeby dała mi znać, jeśli chciałaby tego źrebaka kiedyś sprzedać. Kiedy Kathmandau miał pół roku zadzwoniła, że jest taka możliwość. Wspólnie z moją mamą i Oliwią zdecydowaliśmy się kupić tego źrebaka. Nasza droga była dość trudna. Jako czterolatek był bardzo niegrzeczny – na początku był pomysł, żeby został ogierem, ale musieliśmy go wykastrować. Miał na tyle trudny charakter, że nie za bardzo lubił, kiedy ja na nim jeździłem. Przez te lata młodości głównie jeździła na nim Oliwia, bo potrafiła się z nim lepiej porozumieć. Przesiadłem się na niego dopiero wtedy, kiedy był już przygotowany na konkursy 120 cm i powoli pięliśmy się w górę. Jeśli chodzi o zeszły sezon i zimę, to dobrze podsumowała to właśnie Oliwia: od pierwszych Dużych Rund na zero, dwa wygrane krajowe Grand Prix, pierwsze konkursy rankingowe, po których w paru startach doszliśmy do czołowych lokat, a teraz złoto HMP. Parkury, w których najpewniej czuję się na Kathmandau to takie, w których są dłuższe dystanse, trzeba korzystać z szybszego galopu. Zdecydowanie bardziej wolę konkursy zwykłe niż dwufazowe, bo od samego początku trzeba na nim jechać pewnie do przodu – w tym czuje się dobrze, może się wykazać tym, że pokonuje trasę cały czas tym samym, wysokim tempem. Ciekawe jest to, że bardzo dobrze czuje się w atmosferze Cavaliady. Bardzo się bałem pierwszego startu w hali na Torwarze. Myślałem, że będzie speszony, że trybuny będą dla niego za blisko i będzie się bał. Pierwszego dnia przejechaliśmy wtedy swój konkurs i okazało się, że wygraliśmy, a potem w Grand Prix był trzeci w dość wysokim i trudnym parkurze. Z każdym kolejnym startem przekonywałem się o tym, że on bardzo lubi, kiedy jest dużo ludzi na trybunach, kiedy atmosfera jest napięta i sportowa. To jemu sprzyja – jest wtedy dokładny, wkłada w skoki dużo serca i chce walczyć.

TS: A jak Tobie się startuje na takich arenach?

MW: Myślę, że podobnie jak jemu. Mam tak, że lepiej mi się startuje, kiedy wiem, że zadanie jest bardzo trudne. Jakby policzyć, ile zrzutek zrobiłem w mniej ważnym konkursie 140 a ile w większym konkursie rankingowym to zdecydowanie te trudniejsze wypadłyby lepiej. Wtedy jestem dużo bardziej skoncentrowany, wydaje mi się, że jest to pozytywny stres.

511 9346

TS: Dobre wyniki zaowocowały niedawno powołaniem do kadry narodowej seniorów. Jak zapatrujesz się na drużynowe wyzwania w nadchodzącym sezonie?

MW: To trochę podobna sytuacja, jak z HMP. Parę razy byłem już powołany do kadry, ale ani razu nie miałem szansy wystartować w Pucharze Narodów, bo zawsze losy toczyły się tak, że nie mogłem już dosiadać tych koni, z którymi byłem powołany. Teraz mam nadzieję, że i to uda się zrealizować – tak jak mistrzostwa.

TS: Jakie są Twoje plany na nadchodzący sezon?

MW: Niestety zawody w Olivie, na które mieliśmy się wybierać zostały odwołane. Teraz wybieramy się do Busto Arsizio, a potem do Stadl Pazura w Austrii. Później jestem brany pod uwagę w składach drużynowych na Puchary Narodów w Danii i w Norwegii. Na pewno jeśli będziemy w formie i wszystko dobrze się potoczy będę też chciał wystartować w Mistrzostwach Polski na otwartym hipodromie.

TS: W niedawnym czasie zmieniłeś przynależność klubową – opowiedz, dlaczego padło właśnie na Equikam?

MW: Poprzednio reprezentowałem KJ Largo, a ze względu na przeprowadzkę i zmianę stajni ta przynależność nie potoczyła się dalej. Przy kolejnej reprezentacji moim pierwszym wyborem był mój przyjaciel, który po sąsiedzku prowadzi stajnię w Zarębach niedaleko Kozienic. Intuicyjnie pierwszy telefon, który wykonałem był do Janka Kamińskiego, a on się z tego bardzo ucieszył. Myślę, że to zacieśniło też współpracę między nami jako trenerami – często bywam u Janka, kiedy on wyjeżdża prowadzę treningi skokowe jego podopiecznym, on często przyjeżdża też do mnie ze swoimi końmi, żeby poskakać. Przyjeżdżam do niego też ze swoim synem na treningi, bo jego wielkim marzeniem jest jeździć WKKW. Z tego względu zdecydował się na starty w zawodach ujeżdżeniowych. Janek powiedział mu, że puści go na przeszkody crossowe dopiero wtedy, kiedy nauczy się porządnie jeździć ujeżdżenie – zdobył medal, żeby mu pokazać, że umie!

DFAE879C 16C5 40EC 96E8 33223A064FE6

TS: Syn od razu chciał jeździć konno, czy też trzeba było go trochę namawiać?

MW: Kacper zaczął dużo wcześniej niż ja – po raz pierwszy wystartował w zawodach, kiedy miał 8 lat. Nauczył się jeździć konno jeszcze wcześniej, ale nie za bardzo go to interesowało. Zaczął dużo więcej trenować i poprosił o pierwszego kucyka w trakcie pandemii. Nie było wtedy jak inaczej spędzać czasu, nie mógł spotykać się z rówieśnikami, a my byliśmy zajęci końmi bardziej niż zazwyczaj. Chciał chyba do tego dołączyć. Trzeba dodać, że jego główną trenerką jest Oliwia i wszystkie jego sukcesy to właśnie jej zasługa.

TS: Pytaliśmy o plany na najbliższy sezon. Patrzysz dalej w przyszłość, masz może jakieś największe sportowe marzenie, czy żyjesz tu i teraz?

MW: Myślę, że jednak to drugie. Korzystam z tego, co jest w danej chwili możliwe. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale trzeba liczyć się z realiami. Do tego potrzebne są konie i pieniądze, a wszystko, co zarabiamy i tak kończy u nas – zarabiamy po to, żeby pchać nasz sport do przodu. Wszyscy w trójkę :) 

DSC04249

TS: Masz w swojej stajni kolejne młode końskie gwiazdy, na które już teraz powinniśmy zwrócić uwagę?

MW: Mam kilka koni, które dobrze rokują, ale wiadomo, jak to jest w sporcie. Część z nich przeznaczona jest z góry na sprzedaż. Na razie mogę w stu procentach liczyć tylko na swojego konia numer jeden. Kathmandau dość mocno nas zaskoczył, że w tak krótkim czasie zrobił tak duży progres. Ciężko powiedzieć, że liczę na więcej, bo już jestem zadowolony z tego, co udało się osiągnąć. Uczucie, kiedy skacze się na nim duże przeszkody jest naprawdę świetne, więc mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie uda nam się pokonywać takiej wysokości konkursy z dobrymi wynikami na otwartych hipodromach. Na pewno przydałby mu się też kompan, który trochę by go odciążył w trudniejszych startach, a jeżeli ktoś chciałby nawiązać z nami współpracę, to jesteśmy na nią otwarci.

TS: Dziękujemy za rozmowę i życzymy kolejnych sukcesów.  

 

Rozmawiała Zuzanna Ostańska 

Zdjęcia: Asia Bręklewicz, Paula Bartkowiak, Kamila Tworkowska, Karol Rzeczycki oraz Katarzyna Boryna (archiwum Marka Wacławika)


W tym tygodniu

  • ZO Biały Las POL
    19-21.04.2024
           
  • CSI3* Linz AUT
    18-21.04.2024
           
  • CSI3* Oliva ESP
    17-21.04.2024
           
  • CSI3* Nancy FRA
    18-21.04.2024
           
  • ZO Biskupiec POL
    19-21.04.2024
           
  • Finał Pucharu Świata Riyadh KSA
    17-20.04.2024
           

Ranking PZJ (31.03.2024)

1. Adam Grzegorzewski 3015
2. Tomasz Miśkiewicz 2858
3. Jarosław Skrzyczyński 2309
4. Dawid Kubiak 2199
5. Przemysław Konopacki 1624
6. Michał Kaźmierczak 1552
7. Marek Wacławik 1382
8. Marek Lewicki 1240
9. Mściwoj Kiecoń 1228
10. Michał Tyszko 1203
  CAŁY RANKING  

Polacy w rankingu FEI (31.03.2024)

171 Adam Grzegorzewski 1070
214 Jarosław Skrzyczyński  1030
220 Tomasz Miśkiewicz 1000